top of page

W tym szaleństwie jest metoda

Updated: Oct 9, 2022



Zaczyna się od potężnego dźwięku muszli wielkomorskiej i pochodu nieprawdopodobnych postaci prowadzonych przez tancerza z głową jednorożca. Korowód zgarnia nas, oczekujących w lobby. Prowadzi do niewielkiej przyciemnionej salki New Ohio Theater. Zachęca do wspólnej zabawy. Zabawa to jednak ryzykowna, bo dzieje się tu wiele: przed nami pośrodku sali, za naszymi plecami, pomiędzy nami. Z rachitycznego prysznica spływa strumyk wody. Nakręcany kurczaczek wdzięczy się przy stopie. Wielki homar czule przytula do serca. Ktoś gra na akordeonie. Ktoś wytrwale przekłada wszystko na ASL, język głucho-niemych. Ktoś może przysiąść ci na kolanach. Ktoś zaprosi do powtórki szczodrej dozy rumu.


Pod prysznicem, niezbyt pewnie stoi w cynkowej balii wymizerowany człeczyna w za dużych spodniach na szelkach. Absurdalny jak cyrkowy błazen, jak poeta oczekujący na natchnienie, a może jak zwykły człowiek mocno już nadwyrężony losem. Tabliczka na piersi nie pozostawia jednak wątpliwości, oznajmiając jednoznacznie: oto Pisarz. Tu kończy się jednoznaczność, bo poza tym wszystko w My Onliness, nowym przedstawieniu Roberta Lyonsa, Kamali Sankaram i Daniela Irizarry jest płynne, zmienne, i wieloznaczne. Całość - pięknie skoordynowany chaos słów, muzyki, śpiewu i tańca – jest trocha gorzka i trochę groźna, zawsze pomysłowa i prześmieszna.


Głównym rekwizytem jest zdobny fotel na wysokich nogach. Tylko przez moment stoi pusty, bo pusty tron nie tylko w teatrze kusi, by ktoś go zajął. Niełatwo się nań wspiąć, ale jak wskoczysz i się rozsiądziesz, nieśpiesznie ci go opuścić. Siedzenie pluszowe, oparcie wygodne, widok z góry atrakcyjny, nad głowami innych. Łatwo się w tej wyższości samemu sobie przypodobać. Wtedy innym chętnym niełatwo, och niełatwo! tron uzyskać. Szczególnie gdy ten, kto na nim siedzi, jest tak bezwzględny i z siebie zadowolony jak Szalony Król, który właśnie wbiegł na salę, jednym skokiem dopadł tronu i tryumfalnie nas zgromił: „Słuchajcie uważnie! Mówię wam i powtarzam, że w mojej obecności wy wszyscy jesteście równi. To prawda! Wszyscy jesteście niczym.”


W kpiarskim tonie, rozbuchanych kolorach, przesadzie gestów i grymasów, w przerysowaniu postaci można rozpoznać powinowactwo z duchem sztuk Witkacego. Nie jest to nadgorliwe z mojej strony dopatrywanie się polskich wpływów. Wprost przeciwnie, sam autor, Robert Lyons, podkreśla odniesienia do polskiego dramatopisarza, dedykując swój najnowszy dramat „w hołdzie dla Stanisława Ignacego Witkiewicza.” Ładny to ukłon w stronę nowatorskiego polskiego artysty i ciąg dalszy wcześniejszych związków zespołów One-Eight i IRT Theater z polskim teatrem Gardzienice.


Pomimo wszelkich przesad i kpin, przedstawienie Moja Jedyność pozostawia nas z dobrym poczuciem, że brałeś udział w czymś, co być może jest nie w pełni zrozumiałe, ale z sensem. Surrealna zabawa jest tu przepojonej nutą czułości dla absurdu ludzkiego losu. I nawet jeżeli korowód festynu nie całkiem cię zagarnął, podziwiasz kunszt i ryzyko podejmowane przez twórców. Daniel Irizarry jako Szalony Król tańczy pomiędzy bufonadą; Królem Ubu budzącym grozę; a gospodarzem szczodrym wobec zaproszonych gości. Potrafi być przekonywujący, gdy znieważa dopominającą się o uwagę petentkę, Morbiditę (też imponująco utalentowana Cynthia LaCruz) i gdy poddaje się jej czarom. Rhys Tivey jako Pisarz przemienia się ze zmoczonej wodą mizeroty w dzielnego muzyka, który może zagrać solo a to na saksofonie, a to na trąbce. Świetni są Dickie Hearts i Malik Paris, tancerze-tłumacze na język ASL. Świetni są muzycy Joanie Brittingham i Drew Fleming, swobodnie grający na różnych instrumentach i aktywnie wpisujący się w widowisko. Kiedy pod koniec przedstawienia Brittingham dołącza do chóru, jej sopran przewodzi buńczucznej piosence.

Chce się wierzyć, że śmiech i żywiołowa radość może zmieść nawet króla-oszołoma.


Jestem czarną gwiazdą w rozżarzonej nocy!

A ty najzwyklejszą kłamliwą szują.


Hej, Mistrzu Cwaniactwa,

nie zdołasz mnie pokonać,

choć by mnie zalewała roztopiona lawa…





Fot. Suzanne Fiore




Chciałabym móc podobnie wychwalać przybyszy z Belgii, którzy przywieźli do Nowego Jorku widowisko pod enigmatycznym tytułem 300 el x 50 el x 30 el. Tytuł odnosi się do treści biblijnych; podobno taki wymiar miała arka Noego. Być może jest to krzyk protestu nawołujący do opamiętania i zbudowania nowej arki, by uratować świat przed Powodzią. Być może, wprost przeciwnie, jest to trąba jerychońska ogłaszająca Apokalipsę. Twórcy podkreślają, w licznych wypowiedziach, że oni „żadnego znaczenia nie narzucają.” Należy się samemu dopatrzeć, co się chce zobaczyć.

A więc, co widziałam: imponująco precyzyjną i nadzwyczaj bogatą w szczegółach scenografię. Imponujący nadmiar środków, z których grupa FC Bergman z Antwerpii, buduje jednocześnie wielopoziomową instalację wizualną; przedstawienie prawie bez słów – pantomimę raczej niż dramat; pełnometrażowy video-film pokazywany w projekcji na żywo; serię mini-scenek, fragmentów prosto z życia, tyle że w karykaturalny sposób przedstawiający najgorsze wypaczenia zaawansowanej społeczności dobrobytu.

Oto wioska, gdzie wspólna przestrzeń jest opustoszała, zaprzepaszczona. Naokoło tego podwórka/publicznego placu, podłe chatki ze ślepymi oknami, z zamkniętymi drzwiami. W każdej chatce ludzie sobie skrobią, co komu przypadnie: ten się masturbuje. Tamta w bólach rodzi zdobne muszle do muszli klozetowej. Bogata pożera nieskończone ilości jadła i wina. Dwójka młodych, która nieśmiało zaczyna romansować, w ukryciu oczywiście, szybko się nawzajem zdradza i podporządkowuje brutalnej wspólnocie. Dziecko bawi się małym okrucieństwem. Dorośli, swoją większą swawolą i większą podłością.


Nie ma wyjścia. Jest samotność i beznadzieja. Przywoływane symbole czy odniesienia do wysokiej kultury są puste, pozbawione znaczenia. Muzyka, którą ćwiczy pianistka pod kontrolą zwariowanej nauczycielki jest bezsensowną udręką. Zjawia się krzyżyk, lecz jako krzywo zawieszona na piersi ozdóbka. Jest śliczny gołąbek, ale ptak, który stał się dla Noego zwiastunem nadziei, teraz kończy w tekturowym pudełku zatopionym w kałuży. A kiedy z tejże brudnej wody na zaśmieconym podwórku wynurzy się (dokładniej, jest wznoszony powoli przez dźwig) spektakularny kadłub białego baranka, to być może jest to jeszcze jedno odniesienie do ofiary biblijnej, ale z pewnością nie oferuje szansy na duchowe odrodzenie.


Nie ma obowiązku treści. Jak to sami twórcy powtarzają: nie ma w przedstawieniu żadnego „kodu do odczytania”. Można odczytać po swojemu „jakiś rodzaj metafory”. Są za to środki, by tą ogólną klęskę zachodniej cywilizacji bardzo malowniczo przedstawić. Wierzę, że w 2011 r., gdy młoda wtedy grupa twórców, którzy spotkali się jako studenci szkoły teatralnej, tworzyła to przedstawienie, był w tym bunt, inwencja, gorączka poszukiwań. Pewnie też sporo autentycznego gniewu i rozpaczy. Jednak po10 latach sukcesów, po występach na rozmaitych międzynarodowych festiwalach, w trakcie ciągłego rozbudowywania inscenizacji już na garnuszku subwencji państwowych (od 2013 r. FC Bergman rezyduje w miejskim teatrze Toneelhuis, w Antwerpii), spektakl 300 el x 50 el x 30 el stał się rodzajem niezbyt uczciwej zawodowej gry.


Chyba, że twórcy widzą także siebie jako część tej zdesperowanej wioskowej społeczności, w roli niezbyt atrakcyjnej. Kluczowym elementem inscenizacji jest obecność kamery, cały czas aktywnej. Oto my, artyści, można sobie odczytać taki „rodzaj metafory.” Ktoś mozolnie ciągnie wózek z kamerą. Ktoś popycha ten wózek od tyłu. Kamera obojętnie rejestruje, jakby podglądając przez dziurkę od klucza, indywidualne klęski. Im bardziej drastyczne i absurdalne, tym lepiej. Im więcej, tym lepiej. Krąg jest zamknięty. Nikt nie ma nikomu nic do powiedzenia. Nie ma dokąd uciekać. A wózek krąży coraz szybciej. Pot kapie z czoła pchających i ciągnących. Kamera rejestruje w kółko, w kółko, w kółko…




Fot. Daniel J. Vasquez


Fot.Sofie Silbermann


**

Takim nierównym dwugłosem otworzył się jesienny teatralny sezon, pierwszy pełny sezon po dwuletniej przerwie. Na Broadwayu warto zwrócić uwagę na nową inscenizację dwóch sztuk z amerykańskiej klasyki: August Wilson, The Piano Lesson (Ethel Barrymore Theatre) i Suzan-Lori Park, Topdog/Underdog (John Golden Theatre) oraz na premierę musicalu Shermana Edwardsa i Petera Stone’a 1776 (Roundabout Theater).


Dwie sztuki, wcześniej znane z mniejszych, off-broadwayowskich inscenizacji, zdobyły teraz szansę prezentacji na dużej scenie: Cost of Living, polsko-amerykańskiej pisarki Martyny Majok, która otrzymała nagrodę Pulitzera za Najlepszą Sztukę w 2018r. (od 3 października na scenie w Samuel J. Friedman Theatre) oraz Kimberly Akimbo, Davida Lindsay-Abaire’a (libretto) i Jeanine Tesori (muzyka), ze świetną aktorką Victorią Clark (od 10 listopada w Booth Theatre).


W teatrach off-Broadwayu, szczególnie ciekawie zapowiadają się w najbliższych tygodniach: american (tele)vision Victora I. Cazaresa w New York Theatre Workshop (do 16 października); dramat Mia Chung Catch as Catch Can w Playwrights Horizon (13 październik – 20 listopad); nowa sztuka Quiary Alegrii Hudes, My Broken English w Signature Theatre (18 październik - 27 listopad) oraz nowa inscenizacja Lorraine Hansberry A Raisin in the Sun w Public Theater (19 październik – 6 listopad).


Do Theatre Row powraca też w pełnej sile United Solo Theatre Festival, czyli Teatr Jednego Aktora, od lat prowadzony z dużym sukcesem pod kierunkiem Omara Sangare (3 październik – 20 listopad, 410 W. 42 St., Manhattan). W ramach tego przeglądu Jonathan Gillard Daly zaprezentuje wieczór poezji Carla Sandburga, w połowie XX wieku najpopularniejszego piewcy bolączek i marzeń amerykańskiego szarego człowieka (11 październik); Paul Cosma-Cimpoieru dodaje dzisiejszy komentarz Homo Americanus (11 listopad); Marek Probosz przywoła postać i poezję Norwida (Norwid’s Return, 13 listopada). Pełny program festiwalu: https://unitedsolo.org/the-13th-annual-united-solo-theatre-festival/


Do 16 października można jeszcze usłyszeć głos Jana Karskiego, w monodramacie Remember This: The Lesson of Jan Karski, inteligentnie przygotowanym przez Clark'a Younga i Dereka Goldmana w Laboratory for Global Performance and Politics na Uniwersytecie Georgetown. David Strathairn, z oszczędnym odniesieniem do teatralnych środków, umiejętnie przywołuje do życia postać Jana Karskiego. Opowieść o próbach trudnej do przekazania prawdy o systematycznym wyniszczaniu ludności żydowskiej na terenie Polski w czasie Drugiej Wojny Światowej, nabiera tu poruszająco żywego wymiaru. Theatre for the New Audience, Polonsky Shakespeare Center, 262 Ashland, Brooklyn.


 

My Onliness – tekst i słowa piosenek: Robert Lyons z muzyką kompozycji Kamali Sankaram. Reżyseria: Daniel Irizarry, we współpracy z Alexandra Wailes i Kailyn Aaron-Lozano; scenografia: Jungah Han; kostiumy: James Terlrel i Brittani Beresford; oświetlenie: Christina Tang, inżynieria dźwięku: Lawrence Schoberang. Występują: Dickie Hearts (Court Medium/ Lobster), Daniel Irizarry (Mad King), Cynthia LaCruz (Morbidita), Malik Paris (Court Medium), Rhys Tivey (Writer) oraz muzycy Joanie Brittingham i Drew Fleming. Współpraca One-Eighth, New Ohio oraz IRT Theater, 6 – 24 wrzesień w New Ohio Theater, Greenwich Village. https://vimeo.com/613686342

Spektakl 300 el x 50 el x 30 el przygotowany przez kolektyw: Stef Aerts, Joé Agemans, Bart Hollanders, Matteo Simoni, Thomas Verstraeten i Marie Vinck. Scenografia: Matthijs Kuyer; kostiumy: Judith Van Herck; oryginalna muzyka: Gregory Frateur, Hannes d’Hoine and Tijs Delbeke. Występy zespołu FC Bergman z Antwerpii w ramach New Wave Festival, 28 wrzesień – 1 październik, w BAM - Harvey Theatre, Brooklyn.


181 views0 comments

Recent Posts

See All
bottom of page