Ballada The Wind and the Rain jest skromna w założeniu i jednocześnie pełna poetyckich sugestii jak ta łódź, na której publiczność się zbiera w oczekiwaniu na początek przedstawienia. Miejsce jest wyjątkowe: niewielka, ponad stuletnia barka zakotwiczona przy pomoście w Red Hook w Brooklynie, lecz nie dziwi w wypadku wydarzenia przygotowanego przez En Garde Arts. Zespół, pod kierunkiem Anne Hamburger, zdobył już uznanie swą wieloletnią praktyką prezentowania sztuk-kolaży związanych z konkretnymi miejscami czy tematami funkcjonującymi jako znak zbiorowej pamięci. W tym wypadku Sarah Gancher, autorka W deszczu i wietrze, sytuuje nas na styku wody i stałego lądu, w nurcie upływającego czasu.
Pięknie wygładzone belki podłogi i boków łodzi połyskują ciepłym brązem. Solidny stół odgrywający kontuar baru budzi zaufanie. Łódź kołysze się lekko, prawie niezauważalnie. Jednak czuć pod stopą żywioł wody. Przez okno z jednej strony barki zaglądają uliczne latarnie. Z drugiej, ponad pomostem, srebrzysta niebieskość wody stapia się ze srebrzystością stropu. Światła portowych dźwigów punktują linię między niebem a oceanem. Szeroko otwiera ramiona zatoka nowojorska. W gęstniejącym zmroku widać w dali swojską sylwetkę Statuy Wolności.
Opowieść, którą czwórka aktorów, przy akompaniamencie paru muzyków, odgrywa w tej scenerii jest ulotna, jak wiele ludzkich historii pełnych zakrętów i niedopowiedzeń. Dawno temu, nieopodal zatłoczonego portu w Brooklynie, znalazł swój nowy dom emigrant z drugiej strony Atlantyku. Antonio Balzano przybył z południa Włoch, na fali wielomilionowej emigracji, która napłynęła do Nowego Jorku z środkowej i południowej Europy na przełomie XIX/ XX-tego wieku. Zamarzyła się jemu i jego młodziutkiej żonie, Angelinie, niezależność. Postawili na ryzykowną kartę prowadzenia własnego businessu: w 1907 r. otworzyli bar na uliczce Conover w Brooklynie, przy brzegu zatoki.
Państwo Balzano pracą i siłą nadziei przetrwali pierwszą wojnę światową, małe i większe przeciwności losu, rywalizacje rodzinne. Wychowali dzieci. Coraz bardziej rozległa rodzina pociotków i kuzynostwa rozsypała się po okolicach. Dorośli synowie przejęli prowadzenie interesu. Bar nie poddał się restrykcjom Prohibicji ani machinacjom gangsterskim. Nie uległ efektom budowy ekspresowej autostrady Brooklyn-Queens, która zniwelowała całe połacie miasta. Złapał oddech w czasach względnej zamożności lat 1950-tych. Jednak dzielnica wokół baru zmieniała się radykalnie: port rozrastał się na ogromną skalę i przenosił na inny brzeg zatoki, do Bayonne i Newarku w New Jersey. W latach 1980-tych Red Hook z robotniczej, przemysłowo-portowej oazy – portalu do klasy średniej – stał się dzielnicą biedoty. Osiadł na uboczu jak na mieliźnie: puste place otoczone drutem kolczastym, wysypiska śmieci i zarośla chwastów, fabryki zamienione w magazyny i składowiska, sklepy zabite deskami, domy sypiące się w gruzowiska.
Bar ledwo dychał, ostatni bastion życia na pustkowiu. Wnuk tamtego pierwszego przybysza, z imienia też Antonio, ale wszystkim znany jako Sunny, trwał na posterunku – z uporu raczej i braku innych możliwości niż z wyboru. Z dawnych artystycznych ambicji zostało mu parę obrazów na ścianach i dar słowa. Sunny potrafił pocieszyć, gdy trzeba było pocieszenia, mógł na każdą okazję przywołać właściwą anegdotę, dodać jej wymowy przypowieści. Aktor–gawędziarz–filozof życia oferował niedobitkom dawnych mieszkańców schronienie przy kielichu i muzyce, iluzję domu. U Sunny’ego zaczęli też się zbierać nowi przybysze, jaskółki zmieniającej się dzielnicy: kuratorka alternatywnej galerii stworzonej w opuszczonym sklepie, muzycy z tradycji folk i bluegrass, których nie stać było na mieszkanie gdzie indziej, młoda malarka przybyła z Norwegii stawiająca pierwsze kroki w nowojorskiej metropolii. I tak wkracza na scenę Tone Johansen, zasłuchana w gawędy Sunny’ego. Historia baru staje się historią o Sunny i Tone, ich historią: przyjaźni i wzajemnego zauroczeniu, miłości i nowych początków, następnych brutalnych zakrętów.
Bo każda historia może skręcić w tę lub inną stronę. Z komedii przerodzić się w tragedię. W tragedii odnaleźć szansę przemiany. Człowiek w jakiś podstawowy, intuicyjny sposób jest opowiadaczem – twórcą własnej opowieści, a także tworem opowieści konstruowanych przez innych. Buduje narrację, by zrozumieć, co się stało. I by określić, co się stać może. Nasze opowieści nigdy nie są całkowicie zakończone, zatrzaśnięte raz i na zawsze. Ich początek i koniec mają w sobie coś arbitralnego. Można łańcuch opowieści przedłużyć o jedno ogniwo wstecz i o jeszcze jedno... Można to niby ostatnie ogniwo otworzyć na następne lub połączyć z innym wątkiem, nadając całości inne znaczenie, inną intonację.
Kiedy w Nowy Jork uderzy Huragan Sandy w 2012 roku, a Sunny’ego dopadnie obezwładniająca depresja, słowo przejmie Tone, włączając w opowieść nowych sojuszników w walce ze zniszczeniem i beznadzieją: dorastającą córkę; dawnego pracownika baru, który zjawi się, by pomóc odzyskać piwnicę z błota i dodać siły ducha. Musi się skonfrontować z antagonistami: oporną biurokracją miejską; kuzynką Giną, która żąda, by zlikwidować bankrutujący bar licząc, jedna z 20 ewentualnych spadkobierców, na zysk ze sprzedaży budynku. Historia Tone staje się historią zakątka miasta i jego mieszkańców: historią Red Hook, Brooklynu, ciągle zmieniającego się Nowego Jorku.
Pod koniec przedstawienia Tone przywołuje ulubione powiedzonko Sunny’ego: “To nie mój bar, to nie twój bar, to jest nasz bar, wspólny”. Taka właśnie atmosfera zapanowała na starej drewnianej łodzi tamtego jesiennego wieczoru, z gwiazdami wschodzącymi ponad naszymi głowami. Jakież to proste – czwórka dobrych aktorów. Ciekawy tekst, złożony z wielogłosu wywiadów z Tone, z bywalcami baru i mieszkańcami dzielnicy. Trochę muzyki. Reżyser, który potrafi nadać ton autentyzmu aktorskim recytacjom i utrzymać wartki rytm.
I jakiż to cud, kiedy wszystko składa się harmonijnie, przemieniając widzów w uczestników wspólnego przeżycia. Z zadumą schodziliśmy z łodzi na ląd, szli wśród przywołanych duchów i wspomnień w stronę świateł Sunny’s Bar. Z wzruszeniem w sercu – nad upływem czasu. Z pamięcią o losach Antoniego i Angeliny, Sunny’ego i Tone, ich marzeniach, porażkach i zwycięstwach. Moja, twoja, nasza wspólna opowieść. Magiczny wieczór.
Jen Tullock (Angelina) i Jennifer Regan (Teresa)
Peter Simpson (Sunny) i Jen Tullock (Tone)
Zespół The Wind and the Rain
Zdjęcia Maria Baranova
Tone Johansen i Anne Hamburger. Zdj. Jeff Harris
Sunny’s Bar, Conover St. Zdj. M. Baranova
Na Broadwayu, nowa sztuka Jeza Butterwortha The Hills of California ładnie wypunktowała obietnice jesiennego sezonu, dostarczając okazji do scenograficznych i aktorskich popisów. Imponująca, obrotowa struktura, wizja Roba Howella, wznosi się na wysokość ponad dwóch pięter schodów, wyznaczając z symetryczną precyzją podwójne punkty odniesienia: kuchnia od tyłu domostwa oferuje zubożałej rodzinie pięciu kobiet nieco prywatności. Salon od frontu domu jest częścią podupadłego hoteliku, gdzie krzyżują się ścieżki domowników i gości hotelowych, zadomawia stroiciel pianina, pojawia arogancki impresario zainteresowany urodą młodej dziewczyny raczej niż jej talentem. Hotel nazywa się szumnie Luksusowy Dom Wypoczynkowy z Widokiem na Morze, ale ani morza stąd nie widać ani luksusu nie dojrzysz.
Akcja oscyluje między dwoma punktami w czasie: w 1955 r., Veronika Webb, samotna matka, próbuje zapewnić rodzinie w miarę godny byt. Stara się ochronić córki przed samowolą mężczyzn, dla których kobieta jest jak łup do wzięcia. Wierzy w talent swoich córek, trenuje je z żelazną dyscypliną; kwartet Sióstr Webb, wzorowany na popularnym trio Andrews Sisters, ma stać się ich kartą atutową do zdobycia sławy i finansowej niezależności. Nie zauważa, że siostry Andrews już zniknęły gdzieś na zapleczu, a świat przygotowuje się do zachwytów zespołami młodych chłopaków w wąskich, przykrótkich spodniach.
W 1976 r. Veronica jest niewidzialna, umiera w sypialni na drugim piętrze, wykończona alkoholizmem i jakąś ponurą chorobą czy po prostu życiową przegraną. W centrum uwagi są dorosłe już siostry, o różnych temperamentach, każda ze swoim garbem żalu lub goryczy. Trzy siostry – najmłodsza Jiliann (Helen Wilson w trudnej, bo najłagodniejszej roli, ładnie rozegranej), która nigdy nie opuściła rodzinnego domu, oraz Ruby (Ophelia Lowibond) i gniewna Gloria (Leanne Best), obie uwikłane w nijakie małżeństwa – oczekują na przybycie tej czwartej, której nie widziały od dwudziestu lat, gdy jako 15-letni podlotek wyszła z domu i wyjechała do Kalifornii. Kiedy Joan się wreszcie zjawia, przyciąga uwagę wszystkich, tak jak przyciągała za czasów dzieciństwa, najbardziej utalentowana i najbardziej tajemnicza.
Trzeci akt nie przynosi pełnej satysfakcji, jakby autor nie potrafił znaleźć rozwiązań dla naszkicowanych wcześniej konfliktów, lub też nie mógł się zdecydować czy mocniej podkreślić tragiczne czy satyryczne nuty. Ale akcja wartko się toczy, sztuka zaskakuje szybkimi zmianami nastroju, odmienne charaktery sióstr są atrakcyjnie zaznaczone przez wszystkie aktorki. W podwójnej roli Veroniki/ Joany możemy podziwiać Laurę Donnelly, z myślą o której Jez Butterworth pisał sztukę. Na długo pozostaje w pamięci echo słów Veroniki, jak z pasją i przekonaniem opisuje szczególną moc piosenki: Cóż to jest piosenka? Miejsce, gdzie możesz zamieszkać. I nie ma tam ścian. Nie ma kłódek. Nie ma kluczy.
Laura Donnelly (Veronica) & Richard Lumsden (Joe Fogg) oraz zespół.
Nancy Allsop (Young Gloria), Nicola Turner (Young Jill), Sophia Ally (Younh Ruby) & Lara McDonnell (Young Joan)
Leanne Best (Gloria), Ophelia Lovibond (Ruby), Helena Wilson (Jill) & Laura Donnelly (Joan).
Zdjęcia Joan Marcus
Dwa przedstawienia warto tu odnotować przede wszystkim dla kontrastu. Dramat Kennetha Lonergana z 2006 r. Hold On to Me Darling jest oparty na prostym chwycie. Cykl zabawnych nieporozumień i ich wariacji wynika z jednego założenia: supergwiazda dużego ekranu i koncertowych sal, u szczytu sławy i popularności, pragnie odmienić swe życie. Matka odeszła. „Strings” przyjeżdża na pogrzeb do rodzinnego domu, gdzieś na zadupiu Tennessee. Zalewa go fala wspomnień, a przede wszystkim dręczy wspomnienie o ciągłych żalach matki, że wyjechał daleko, że nie ma żony ani dzieci, że traci czas kąpiąc się w sławie i materialnych bogactwach… Postanawia wystąpić z oślepiającego blasku świateł i schronić się w anonimowości „normalnego życia” na prowincji. Próbuje wciągnąć starszego brata w swe plany; będą razem prowadzić sklepik z żywnością dla zwierząt i gospodarczymi produktami itp. itd.
Wszystko tu jest melodramatycznie przesadne. „Strings”, może i najsłynniejszy ze śpiewaków ”country”, ale jest jak pisklę praktycznie niezaradny, wręcz dziecinnie naiwny i szczery. I oto nie w pełni przewidywalne i wytłumaczalne czary: od momentu, w którym Adam Driver pojawia się na scenie – wysoki, smukły, w imponującym kowbojskim kapeluszu, trochę jak Guliwer w kraju Liliputów wyrastający ponad ciasne, zapchane pomieszczenie – kibicujemy mu bezkrytycznie i radośnie. On jaśnieje z rozkoszy, że znajduje się w centrum naszej uwagi. Nas cieszy każdy gest i bawi każde, nonszalancko rzucone wyznanie: Poszedłem odwiedzić Essie jako kuzyn, ale zostałem z nią na noc jako mężczyzna…
Śmiejemy się, bo nas celowo rozśmiesza. Śmiejemy się z niego, bo nam na to przyzwala. I śmiejemy się z nim, konspiracyjnie, bo miło razem się bawić. Cieszy łagodny humor sztuki. Cieszy, że inni aktorzy kąpią się w tych promieniach przesad: kuzynka Essie w wykonaniu Adelaide Clemens jest blondynką nad blondynkami, ale do tego jeszcze dobra i mądra. Jimmy Keitha Nobbsa („asystent osobisty, najlepszy przyjaciel, towarzysz podróży i entuzjastyczny fan”) kocha Stringsa całym swym wiernym jak pies sercem… Aktorzy oferują nam sympatyczny, beztroski wieczór. I tylko trochę żal, że choć wiele razy Driver miał gitarę w ręku, nawet parę nut zabrząkał, nie zaśpiewał nam piosenki pełnym barytonowym głosem!
Adam Driver (Strings) i Heather Burns (Nancy) w Hold On to Me Darling. Zdjęcie: Julieta Cervantes
Adam Driver (Strings) i CJ Wilson (Duke) w Hold On to Me Darling. Zdjęcie: Julieta Cervantes
Adam Driver (Strings) w Hold On to Me Darling. Zdjęcie: Julieta Cervantes
Na przeciwnym biegu porozumienia aktor-widz, znalazło się przedstawienie tak nieudane, że zasługuje na specjalne wyróżnienie. Left on Tenth, teatralna adaptacja pamiętnika Delii Ephron, jest jakąś fatalną pomyłką. Po pierwsze, przedstawia trudną tematykę w kolorycie cukierkowych pocztówek. W pamiętniku pod tym samym tytułem, Ephron odważnie konfrontuje się ze śmiercią starszej siostry, znanej pisarki Nory Ephron, zmarłej w 2012 r. na złośliwą formę białaczki; ze stratą ukochanego męża po 35 lutach małżeństwa (także pokonanego przez raka); z ciężarem brutalnego osamotnienia; z diagnozą białaczki zagrażającą również jej życiu. Ten danse macabre los wynagrodził jej niespodzianką późnego romansu. W siódmej i ósmej dekadzie życia, nowi partnerzy, Delia i Peter, odkrywają, że erotyczne pożądanie nadal może odegrać potężną rolę. Tematy więc poważne i skomplikowane. Sztuka jednak prześlizguje się nad stratą najbliższych i sentymentalizuje spotkanie ze śmiercią. Mówiąc z kolei o miłosnych odkryciach bardzo już dorosłych partnerów, inscenizacja stara się zatrzeć ich wiek, określając tylko niejasno jako „starszych”. Podważa więc szczególność opowieści.
Po drugie, intymna, bardzo prywatna historia oprawiona jest tutaj w bogate dekoracje i projekcje wskazujące rozliczne podróże i łatwy dostęp do wszelkich dóbr: półki pełne książek wznoszące się majestatycznie pod sufit wielkiej teatralnej sali (w mieszkaniu Delii przy tytułowej „10-tej Ulicy”, w Greenwich Village, „rajskiej” części miasta, jak to Delia określa, pomijając fakt, że to raj kosztowny); niebotyczne drzewa północnej Kalifornii; pastoralny krajobraz wzgórz i łąk w Walii… Kumulatywny efekt wizualnych malowniczości jest negatywny: odwraca uwagę od samej opowieści, a przypomina raz jeszcze i jeszcze: pieniądz, pieniądz, przywilej, przywilej.
Po trzecie, jeśli sztuka miała być okazją, by Julianna Margulies, znana aktorka telewizyjna (m. i. nagrody za role w „The Good Wife”, „The Sopranos”, „ER” ) mogła zabłysnąć w teatrze, to kalkulacja się nie sprawdziła. W długich kwestiach deklamowanych ze sceny Margulies brzmi nieprzekonywująco, w scenach romantycznych z Peterem wydaje się dziecinna, w innym kontekście wypada sztywno i jakby niepewnie.
Po czwarte, reżyserka Susan Stroman zaproponowała inscenizację uderzająco antyteatralną. Trudno powiedzieć, że Margulies i Peter Gallagher wcielają się w role Delii i Petera. W dużej części, stojąc z przodu sceny i zwracając się bezpośrednio do widza, prezentują monologi i solilokwia. Niektóre z nich są „ilustrowane” krótką sceną odgrywaną przez nich i przez dwójkę innych aktorów. Te „żywe obrazy” czasem mają wnieść nutę tragicznego gravitas – jak boleśnie dosłowne, przedłużające się sceny w szwajcarskim szpitalu. Czasem dodać poetyckiej lekkości – jak poleczka odtańczona przez parę aktorów przebranych w jakiś ludowy kostium, gdy Delia podsumowuje pączkujący romans z Peterem „jakbym się znalazła w środku romantycznej komedyjki mojego autorstwa”. Ani tragizmu się tu nie czuje, ani uśmiechu.
Po piąte, parokrotnie w centrum naszej uwagi zjawia się na scenie wdzięczne psie stworzenie, a więc trzeba by… Nie, nic więcej nie trzeba. To co najważniejsze, już jest powiedziane.
Peter Gallagher (Peter) i Juliana Margulies (Delia) oraz Charlie (Charlie)
Sarah Gancher, The Wind and the Rain: A story about Sunny’s Bar. Reżyseria: Jared Mezzocchi; scenografia: Marcelo Martinez Garcia; kostiumy: Mika Eubanks; oświetlenie:Amith Changrashaker; inżynieria dźwięku: Jane Shaw; projekcje video: Paul Deziel; koordynacja muzyki: Pete Lanctot. Występują: Jennifer Regan (Teresa/ Gina Fazzabini/ Zephyr i in.), Pete Simpson (Sunny/ S- narr,/ Romeo), Paco Tolson (Francis/ Frankie/ Antonio i in.), Jen Tullock (Tone/ T-narrator/ Angelina) oraz zmieniające się małe zespoły muzyków bluegrass. Inscenizacja przygotowana przez En Garde Arts, pod dyrekcją Anne Hamburger, we współpracy z Vineyard Theater, przedstawienia 28 wrzesień – 27 październik, The Waterfront Museum, 290 Conover St., Brooklyn.
Jez Butterworth, The Hills of California. Reżyseria: Sam Mendes; scenografia i kostiumy: Rob Howell; oświetlenie: Natasha Chivers; kompozycja i aranżacja muzyki oraz inżynieria dźwięku: Nick Powell. Występują: Leanne Best (Gloria), Brian Dick (Dennis/ Jack Larkin), Laura Donnelly (Veronica/ Joan), Ophelia Lovibond (Ruby), Richard Lumsden (Joe Fogg), Richard Short (Bill/ M. Haiiliwell), Helen Wilson (Jill) i in. Premiera 29 września, przedstawienia do 22 grudnia, w Broadhurst Theatre, 235 W. 44 St., przy Times Square.
Kenneth Lonergan, Hold On to Me Darling. Reżyseria: Neil Pepe; scenografia: Walt Spangler; kostiumy: Suttirat Larlarb & Lizzie Donelan; oświetlenie: Tyler Micoleau; kompozycja muzyki oraz inżynieria dźwięku: David Van Tieghem. Występują: Heather Burns (Nancy), Adam Driver (Clarence “Strings” McCrane), Adelaide Clemens (Essie), Keith Nobbs (Jimmy), CJ Wilson (Duke) oraz Frank Wood (Mitch). Premiera 9 października, przedstawienia do 22 grudnia, w Lucille Lortel Theatre. 121 Christopher St. przy Sheridan Square, Greenwich Village.
Delia Ephron, Left on Tenth. Reżyseria: Susan Stroman; scenografia: Beowulf Boritt; kostiumy: Jeff Mahshie oświetlenie: Ken Billington & Itohan Edoloyi; inżynieria dźwięku: Jill BC Du Boff. Występują: Peter Gallagher (Peter), Peter Francis James (różne role), Kate MacCluggage (różne role), Julianna Margulies (Delia) oraz Nessa Rose (Honey) i Charlie (Charlie). Premiera 23 października, przedstawienia do 2 lutego, 2025, w James Earl Jones Theatre, 138 W. 48 St., przy Times Square.
Jak zwykle do Grażyny, cenne i celne