top of page
Writer's pictureGrażyna Drabik

Oberammergau Bawaria (2)

Updated: Jul 2




Postać jeźdźca pojawiła się niespodziewanie. Najpierw dolatywał z oddali równy rytm truchtu. Pasował do krajobrazu falujących wzgórz, rozległych zielonych łąk. Pasował do łagodnych dzwonków owieczek – też jeszcze niewidocznych, pasących się gdzieś za grzbietem wzgórza.


Bawaria to kraj miodem płynący – miodem błogosławieństwa pól, lecz i miodem dobrobytu najnowocześniejszych branż przemysłu i technologii. Jest to największy land niemiecki, według obszaru, i najbogatszy region niemieckiego państwa, a tym samym jeden z najbogatszych regionów całego świata. Bawarii jakby udało się dokonać nieprawdopodobnej fuzji: tradycyjnego rolnictwa i pasterstwa ze świetnie prosperującym przemysłem medycznym, samochodowo-lotniczym i elektronicznym – na służbie dla cywilów i dla wojska.


W Wolnej Republice Bawarii uprawia się i przerabia 80% niemieckiej produkcji chmielu, ogromną część produkcji wyrobów mlecznych, rybnych i warzywnych, szczególnie żywności „organicznej”. Tu mają główne siedziby takie firmy jak Adidas, Airbus, Siemens i Teléfonica. Tu ulokowały swe ośrodki eksperymentalno-rozwojowe Apple, Google, IBM, GE. Stąd wędrują w świat luksusowe samochody BMV i Audio; ciężarówki Traton MAN i autobusy Setra; helikoptery Airbus; samoloty bojowe Eurofighter Typhoon i czołgi Leopard 2; a także wspaniałe lokomotywy do pociągów i jachty do igraszek, urządzenia tomografii medycznej i rentgena, wyposażenie do molekularnego i magnetycznego rezonansu, produkty bio-farmakologiczne…


Tak sobie rozmyślam na spacerze w czasie przerwy przedstawienia Misterium Męki Pańskiej. Nie śpieszę się, bo przerwa jest długa. Ma pozwolić artystom i widzom zjeść porządny obiad. Jak tylko schodzą ze sceny, aktorzy, śpiewacy i muzykanci, a także liczni pracownicy na zapleczu, wskakują na rowery, wsiadają do aut, znikają. Turyści, zasobniejsi i lepiej zorganizowani, idą do „gasthofów” i restauracji, gdzie sale są wypełnione po brzegi, stoły ciężkie od jadła. Trzeba dobrze planować, bo nie ma mowy, by znaleźć miejsce bez zamówienia posiłku z góry. A ceny na wszelkie usługi są w Oberammergau astronomiczne. Ale też pełno jest miejsca przy stołach ustawionych przy samym teatrze, pod gołym niebem. Na schodkach czy na trawie przy fontannie. Można sobie przysiąść, pogadać, napić się piwa, zjeść frytki.


Uliczka z tyłu teatru, biegnąca w kierunku Unterammergau, szybko przemienia się w polną drogę. Mijam sklep ogrodniczy, z flagą ukraińską przy wejściu. Skład złomu, uporządkowany starannie: zardzewiałe bębny ustawione równo, połamane metalowe części rozdzielone według rozmiaru, stare rury ułożone w zgrabne piramidki. Mijam jakieś wielkie zbiorniki. Znikają ogrodzenia. Zieleń rozprzestrzenia się w szerokie pola i łąki.


Wszystko tchnie zasobną sielskością. Pomruk maszyny spokojnie wspinającej się i zjeżdżającej pasmo za pasmem po prostokącie sprzątanego pola. Mosiężne dzwoneczki przy szyjach baranków. Panele słoneczne na dachach drewnianych czy murowanych domów, w zadbanych ogrodach, za równym płotem, z balkonami oplecionymi winoroślą, w fioletach i różowościach powojów. Raj na ziemi.


Wszystko tchnie porządkiem i pewnością trwania. A jednak, tak sobie dalej myślę, przecież i tu kogoś zaboli nagle ząb. Dusza komuś zawyje bezradnie. Ktoś całym sercem pragnie stąd uciekać. Ktoś inny uparcie knuje swoje podrzędne intrygi.


Ciekawe, jak sobie radzą w tym światku, w którym ludzie znają się od dziada pradziada, przybysze z innych, skromniejszych i mniej stabilnych części świata: 64 osób z Turcji, 58 przybyłych z Włoch, 21 z Polski, 18 z Chorwacji, 18 z Azji, 12 z Rosji, 8 z Grecji, 3 z Afryki. Obcy wśród rodzin o powtarzających się w kółko tych samych nazwiskach. Rodzin, które mogą udokumentować miejsce zamieszkania, swoje posiadłości i groby, hen, cztery wieki wstecz. Tak jak to potrafi zrobić Christian Stückl, reżyser po raz czwarty, który twierdzi, że jego praprzodek był w 1634 dzwonnikiem w parafialnym kościele Oberammergau.


Idę wzdłuż rzeczki Ammer, gdzie na brzegu przysiadają sobie trzy gracje. Tata podjeżdża z dzieciakiem na rowerze. Ktoś zanurza się w wodzie. Ktoś kąpie w słońcu. A wokół roztacza się krajobraz śliczny jak z obrazka. Rzeczywisty – bo widzę jak schodzące słońce kładzie długie cienie. Słyszę ptasie nawoływania, poszumy traw i owadów. Czuję zmęczenie. Surrealistyczny – w wypucowanej perfekcji, i w tym co niewidoczne. Jak raj z Lüftlmalerei, jeszcze jednej tradycji, z której Oberammergau słynie: kunsztu malunków na ścianie, ozdabiających fasady domów. Jak trompe l’oeil.


Leila wyłoniła się nagle zza zakrętu, na okazałym siwku, z frędzelkami przy plecionych lejcach, w smudze światła. Ubrana na czarno, niedbale, wyglądała jak gość z innej bajki: na lewym ramieniu, groźnie zębaty potwór. Na barku nad potworem, goła czaszka. Tatuaż podkowy powtórzony parokrotnie, na ręce i na łydce. Multum kolczyków. Lustrzane okulary. Choć portki skórzane, tyrolskie, ze zdobnymi guzami, mało miały wspólnego z tradycyjnym strojem.


Na pytanie czemu nie bierze udziału w przedstawieniu jak co drugi mieszkaniec, roześmiała się na głos. Zatańczyły jej ręce akcentując słowa, wyliczając inne obowiązki i przyjemności: „Ja już się swoje w życiu nagrałam. Nie skusi mnie ani pieniądz ani żadna obietnica. Teraz pora robić tylko, co mi się podoba. Za dużo mam rzeczy, które lubię robić. Dwa konie, które trzeba objechać. Ogród, który trzeba podlać. Książki, które chcę przeczytać. Dwa koty, o które trzeba zadbać. Dwa psy, które o mnie dbają…”


Leila ruszyła dalej, a mnie pora wracać. Niedługo rozpoczyna się druga część Passionsspiele.




123 views0 comments

Recent Posts

See All

Comments


bottom of page