
Wszystko pokrywa ciemność. Tylko z prawej strony sceny, na wysokości nieco powyżej dwóch metrów widać usta, które słaby promień światła wydobywa z czarnej głębi. Gdzieś z dali dochodzi niewyraźny mamrot, neutralny w tonie, pośpieszny: … na zewnątrz … w ten świat… ten świat… maleńkie maleństwo… przedwcześnie… w ten zapoznany przez… co?... dziewczynka?… tak… ta maleńka dziewczynka... w ten... do tej… przedwcześnie… dziury zapoznanej… zwanej… nieważne…
Światło rozbłyska mocniej, celując w same usta, tzn. w „instrument emisji”, jak je nazwał autor monologu Not I, Samuel Beckett, przykazując by aktorka unikała emfazy i jakichkolwiek sztuczek. A więc głos nabiera pełniejszego dźwięku, lecz pozostaje potokiem urywanych fraz. Z kaskady słów udaje się wychwycić kilka powtarzających się fragmentów, wystarczająco, by zaczął się wyłaniać ponury obraz życia, które ledwo można nazwać życiem. Bardziej jest pasywnym trwaniem – niemym, ślepym, głuchym, gdzie tylko parę wyraźniejszych chwil powraca jak katarynka, czy jak spod igły płyty kręcącej się na patefonie.
Błysk pamięci o jakiejś chwili odpoczynku na wzgórku przy polach Crokera. O scenie w dużym supermarkecie. O momencie, kiedy znalazła się – ona, „nie ja” – twarzą w trawach na rozkwieconej kwietniowej łące. Czy to było, gdy stuknęła sześćdziesiątka? A może gdy upłynęło już lat siedemdziesiąt? Czy był to straszny moment czy dobry? Nie wiadomo. Bo słowa dalej krążą beznamiętnie, w kółko: raz jeszcze na wzgórku przy polach Crokera. Raz jeszcze przy przedwczesnych narodzinach dziewczynki niechcianej, niekochanej, bezimiennej, od bezimiennych rodziców. I powraca zdumienie, gdy znowu znajduje się twarzą w trawach: czy to śmierć? Nowe narodziny? A może olśnienie, że można tak, po prostu być, leżeć na trawie i czuć posmak wiosny.
Beckett jest zdumiewająco precyzyjny i jednocześnie enigmatyczny. Powraca do tematu beznadziejności przemijania, a jednak pozostawia nas nie w stanie desperacji czy rozpaczy, lecz jakby w ukłonie wobec ludzkiej potrzeby próbowania - mimo wszystko – znalezienia jakiegoś sensu. Jest bezwzględny w obnażaniu nieumiejętności radzenia sobie z zagadkami życia, ale nie jest okrutny. Przeciwnie, zachęca do uśmiechu. Zachęca do zobaczenia siebie w zwierciadle jego surowych, wymagających tekstów.
Bo teksty Becketta wymagają wiele – od słuchacza, aktora, reżysera. Kiedy zdarzy się harmonijne porozumienie, kiedy reżyser potrafi usłyszeć nie tylko jasno sprecyzowane instrukcje zawarte we wskazówkach inscenizacyjnych Becketta, ale i ducha tych instrukcji, jest szansa na rewelacyjne przedstawienie. Każda dobra inscenizacja sztuk irlandzkiego mistrza pozwala odkryć nowe warstwy znaczeń. Tak właśnie się złożyło w przypadku trzech jednoaktówek Not I, Play oraz Krapp’s Last Tape, które Ciarán O’Reilly połączył w efektowną całość: Beckett Briefs: From the Cradle to the Grave.
Po monologu Nie ja, mamy jednoaktówkę Play, rodzaj fugi na trzy głosy solowe i partie chóralne. Postacie także tutaj pozostają bezimienne, rozróżnione tylko prostym oznaczeniem: Kobieta Nr. 1, Kobieta Nr. 2, Mężczyzna. Wszyscy są zredukowani do głosu, a głosy uwięzione w szarych urnach. Reflektor oświetla a to tę, a to następną „głowę”, którą światło jakby ożywia: „głowa” mówi, przedstawiając swoje racje, póki ciemność znowu ją nie ogarnie, a światło oświetli inną rację… Gdzie jesteśmy - nie wiadomo. Kiedy rzecz się dzieje – też nie wiadomo. Czy ta trójka połączona w melodramatycznym trójkącie nadal żyje, uwikłana w supły wzajemnych żądań, żali i rekryminacji? A może przyświadczamy scenie osądu, gdy światło uwagi (naszej? Boga?) daje im szansę samousprawiedliwień i wzajemnych oskarżeń? A może jesteśmy w dantejskim Czyśćcu, gdzie zbrukani zdradą, w ciągłym powtarzaniu co się wydarzyło, jak się wzajemnie pozdradzali i pooszukiwali, starają się teraz – dosłownie i przenośnie – zmyć swoje winy, poszukując odkupienia?
Wieczór zamyka jeden z najsłynniejszych tekstów Becketta Krapp’s Last Tape, kuszący wyzwaniem co ambitniejszych aktorów. Jest to potężny monolog, a raczej rodzaj duetu z samym sobą, bo starszy Krapp wysłuchuje i komentuje młodsze wersje siebie samego, zaklęte w nagraniach na taśmie magnetofonowej. Po raz pierwszy odtworzył tekst na scenie Patrick Magee, ulubiony aktor Becketta, w Royal Court Theatre w Londynie w 1958 r. Potem grali go m.i. Harold Pinter, Michael Gambon, Robert Wilson, Stephen Rea… W Irish Rep. wciela się w Krappa aktor, który chyba już zagrał – na Broadwayu, a także na wielkim i małym ekranie – wszystkie wiodące role w sztukach Szekspira, Moliera, Czechowa, Brechta, Tennessee Williamsa itd. Niedługo F. Murray Abraham pojawi się znowu na Broadwayu, razem z Kristin Chenoweth, w nowym musicalu The Queen of Versailles.
Tu, zamiast w Wersalu, znajduje się w zagraconym pokoju, pełnym stert papierów, pudeł z nagraniami, starych książek zsuwających się z półek. Abraham króluje z przekonaniem na tym śmietnisku nieskładnego, lecz składnie udokumentowanego życia Krappa. Bo Krapp co roku celebruje swoje urodziny, co roku nagrywa następną taśmę, przyglądając się sobie i dając świadectwo upływającemu czasowi. Nic nie umknie jego uwadze. Może np. wyciągnąć taśmę nr. 5 z pudełka nr. 3 i posłuchać, co miał do powiedzenia Krapp w wieku lat 39-u. Jak słuchał taśmy nagranej, gdy miał lat dwadzieścia kilka i jakim głupcem mu się tamten młodszy wydawał, pełen niejasnych ideałów, zapałów i wielkich od życia oczekiwań.
Jakim głupcem był, powtarza stary Krapp, i jak mądrze, że uniknął zasadzek, nierealistycznych oczekiwań i skórkę od banana, które los podrzuca. A ta „dziewczyna w zielonym płaszczu” … Dobrze, że nie poszedł za nią, i tak by z tego nic nie wynikło. Krapp potwierdza sobie, że był coraz mądrzejszy. A my widzimy jakim głupcem Krapp był i jest, pocieszając się, że potrafimy się od takiej głupoty uchować. Skórki od banana wyrzucamy przezornie do śmietnika.
Sarah Street (Mouth) w Beckett Briefs: monolog Not I.
Sarah Street (Woman 2), Roger Dominic Casey (Man), and Kate Forbes (Woman 1): Play.
F. Murray Abraham (Krapp) w Beckett Briefs: Krapp's Last Tape. Zdjęcia Carol Rosegg.
Dużo się dzieje i dzieje ciekawie w nowej sztuce Bess Wohl Liberation. Miejsce jest określone niby konkretnie: sala gimnastyczna w jednym z miast w stanie Ohio. Ale powiedzieć „Ohio”, to jakby powiedzieć „gdziekolwiek” w szerokiej przestrzeni między Nowym Jorkiem a Kalifornią. Czyli gdzieś w mało-ciekawym, średnio-prowincjonalnym mieście środkowej Ameryki. Czas też jest wyraziście określony, podwójny: dziś i w 1970 r.
Zaczyna się od przełamania „czwartej ściany”. Lizzie (Susannah Flood), tu w średnim wieku, zwraca się bezpośrednio do nas, zapewniając, że przedstawienie nie zabierze nam za dużo czasu. Bo sztuka jest o kobietach, robiona przez kobiety, a kobiety prawie nigdy nie mogą sobie pozwolić na wielogodzinne rozważania o własnych sprawach. O ich uwagę stale dopominają się rozliczne rywalizujące z sobą obowiązki, a przede wszystkim potrzeby dzieci. Lizzie też podkreśla, że ma więcej pytań niż odpowiedzi. Pytań o to, jak jej matka rozpoczynała samodzielne dorosłe życie w latach 1970-tych. Jak potoczyły się losy przyjaciółek matki, z którymi stworzyła zręby proto-feministycznej grupy. A także pytań wobec samej siebie, we własnym zagubieniu. Ten początek ładnie zaznacza szeroki wachlarz tematów; podwójną strukturę sztuki jako dramatu pamięci i odzyskiwania przeszłości, lecz także dyskursu o teraźniejszości; oraz bardzo mile widzianą nutę humoru.
Atrakcyjna jest niewielka grupa kobiet, która zbiera się w 1970 r. w sali gimnastycznej w miejskim centrum rekreacyjnym w odpowiedzi na ogłoszenie o spotkaniu „podnoszenia świadomości”. Początkowo prezentują się nam na jedną nutę: ta ładniutka, ta zwariowana, a tamta nudnie tradycyjna… Sprawny tekst Wohl i dobrany zespół aktorski szybko nadaje akcji wartkiego rytmu a poszczególnym postaciom indywidualnej wyrazistości.
Lizzie, teraz jako młoda matka tej spotkanej na samym początku, jest ambitną dziennikarką, która została usadzona w lokalnej gazecie na „kobiecej” działce wiadomości „towarzyskich” – o ślubach i pogrzebach. Jest inicjatorem spotkania i pierwszym animatorem. Ona też jednak stworzy sytuację niedomówień i dwuznaczności, ukrywając przez długi czas emocjonalne zaangażowanie w związek z Billem (atrakcyjny Charlie Thurston). Isidora (Irene Sofia Lucio), odważna, łatwo podejmująca ryzyko, którą aż roznosi artystyczna ambicja, utknęła w fikcyjnym „małżeństwie dla zielonej karty”. Z kolei dobrze wykształcona, ciemnoskóra działaczka Celeste (Krystolyn Lloyd) powróciła z szerokiego świata do rodzinnego miasteczka i boryka się z ciężarem pełnej odpowiedzialności wobec potrzeb niesprawnej matki, tragicznie tracącej pamięć. Susan (Adina Verson) zmaga się z wichurą zmian w swoim życiu: zerwała z tradycyjną żydowską rodziną, nie ma domu, nie ma zawodu, musi wszystko od nowa odbudować. Z kolei śliczna Dora (Audrey Corsa), mieszkająca z rodzicami i pracująca w firmie win, nawet nie ma jeszcze pojęcia, że jeśli nie chce być ciągle pomijaną przy awansach w pracy, musi podjąć rękawicę gotowości do konfrontacji. Margie (świetna Betsy Aidem w trudnej roli) jest starsza o pokolenie od nich wszystkich, jedyna z doświadczeniem wieloletniego małżeństwa, dorosłych już dzieci, i kompletnej samotności.
Ciekawie rozwija się dynamika między tymi postaciami. Każda z nich ma swoje sekrety i swoje odkrycia. Początkowo ostrożne i niepewne czego w ogóle szukają, kobiety odnajdują nawet w niepewności siłę wynikająca ze wspólnych rozmów i wsparcia. Ważny jest ten smak „wyzwolenia”, słowo podkreślone w tytule. Jedną z wartości sztuki jest przypomnienie jak wąskie i surowe były ramy tradycyjnych określeń roli i miejsca kobiety. Jak w sumie świeże są te zmiany i jak nadal tentatywne, szczególnie gdy bierze się pod uwagę brak solidnego społecznego zabezpieczenia opieki z jednej strony nad dziećmi, z drugiej o starzejących się rodziców.
Ale największym rezonansem zabrzmiało tutaj inne słowo: community. Gdzie jest dzisiaj locum podobnej „wspólnoty”? Gdzie jest poczucie wspólnego interesu i wzajemnej pomocy – tak konieczne dla każdej formy skutecznego, konstruktywnego działania? Gdzie jest więź solidarności?
Susannah Flood (Lizzie), Irene Sofia Lusio (Isidora), Adina Verson (Susan), Kristolyn Lloyd (Celeste), Betsy Aidem (Margie) i Audrey Corsa (Dora) w Liberation
Charlie Thurston (Bill)
Susannah Flood (Lizzie) i Kayla Davion (Joanna). Zdjęcia Joan Marcus
English jest sympatyczną sztuką Sanaz Toossi, młodej amerykańskiej pisarki irańskiego pochodzenia. Przypomina o czasach z początku 21-ego wieku, gdy granice Iranu były bardziej otwarte, a świat zachodni bardziej dostępny. Przedstawia zaawansowaną lekcję angielskiego, gdzie elegancka nauczycielka Marjan (Marjan Neshat) przygotowuje studentów do egzaminu TOEFL oraz pomaga zdobywać szlify w konwersacji w obcym języku.
W klasie krzyżują się ścieżki młodszych i starszych Irańczyków, każdy ze swoją wersją dalekiego świata. Elham (Tala Ashe) musi zdać egzamin, by dostać wymarzoną pracę w laboratorium medycznym w Australii. Goli (Ava Lalezarzadeh), beztroski podlotek, kocha mocne rytmy i słowa piosenek Ricky Martina i Elvisa Costello. Dla Roya (Pooya Mohseni) znajomość angielskiego oznacza szansę lepszego kontaktu z wnukami mieszkającymi w Kanadzie. Omid (Hadi Tabbal), jedyny mężczyzna w tej grupie, jest zagadką. Mówi, że studiuje angielski, bo przygotowuje się do wywiadu w sprawie „zielonej karty”, ale okazuje się, że posiada już amerykański paszport. Może brak mu rozmowy w języku, którym mówi płynnie. Może kusi flirt z Marjan, którą otacza aura nostalgii za innym życiem. Mieszkała wiele lat w Anglii, nie wiadomo z jakiego powodu wróciła do Iranu.
Sztuka miała udaną inscenizację w zeszłym sezonie w przyjaznej sali Atlantic Theatre w Chelsea. Nie przysłużyło się jej przeniesienie na Broadway. W dużej sali wyraźniej widać słabości tekstu i inscenizacji. Marsha Ginsberg przygotowała bardzo udaną scenografię: zgrabna obrotowa struktura pozwala nam być razem ze studentami na lekcji, lecz także obserwować ich z zewnątrz klasy. Jednak za którymś z rzędu obrotem struktury, za ponownym powolnym zaciąganiem zasłon na wielkie przeszklone okna, rzecz zaczyna wyglądać jak chwyt zastępczy, by nadrobić brak rozwoju dramatycznej akcji. W drugiej połowie sztuki Toossi przesuwa punkt uwagi z interakcji między studentami i nauczycielką ku rozważaniom o naturze dwujęzyczności, dominacji języka angielskiego itp. Nie są to głębokie ani szczególnie oryginalne refleksje. Powolny rytm nadany całości przez Knuda Adamsa zaczyna po prostu nużyć.
Scenografia w English Marsha Ginsberg. Zdj. Maria Baranova.
Tala Ashe (Elham), Hadi Tabbal (Omid), Ava Lalezarzadeh (Goli), Marjam Neshat (Marjan) i Pooya Mohseni (Roya). Zdj. Joan Marcus
Dotarliśmy wreszcie do ślicznej bajko-fantazji Dead as a Dodo. Pochłania naszą uwagę od pełnego zaskoczeń początku do samego końca. Zachwyca sama opowieść: dawno zmarły Chłopiec i jeszcze dawniej wymarły ptak Dodo wyłaniają się z czerni nicości w swych szczątkowych formach. Chłopcu brak jednej nogi i poszczególnych kości tu i ówdzie w szkielecie. Dodo, cóż, Dodo jest ledwo cieniem dawnego siebie, wychudzony do ostateczności i słabiuteńki. Ale para przyjaciół nie traci ducha. Poszukują brakujących kosteczek, przekopują czarne hałdy, w nierównej kompetycji z groźnym Królem Kości, który chce wszystko zagarnąć dla siebie.
Zachwyca prostota i cudowna inwencyjność rozwiązań wizualnych. Poetycka ballada w szalonym rytmie przenosi nas w inny wymiar. Stwarza iluzję lotu nad wodę. Zanurza w baśniowo kolorowych podwodnych rejonach. Kiedy zło już prawie przyjaciół dosięga, ktoś niespodziewanie podaje im pomocną rękę. Charon przewozi łódką przez ogniste wody Rzeki Śmierci. Wielka ryba przeprowadza na drugą stronę zatoki. Mamut przechadza się spokojnie sugerując, że może nie wszystko co wymarło, wymarło ostatecznie, na zawsze. Dodo jakby nabiera ciała i sił. Piórka na czubku głowy i na skrzydełku dodają mu buńczuczności.
Wakka Wakka, amerykańsko-norweska grupa artystów, zaprasza na przedstawienie dzieci od siedmiu lat. Rzecz jest dla dzieci i jest dla wszystkich. Przypowieść o tym jak ważna jest przyjaźń. I o tym, by nigdy nie tracić nadziei. I o ciekawości, że może pomóc odkryć nowe horyzonty. I o śmiechu, żeby nie zapomnieć, że dobry śmiech, to siła.
Uwaga, uwaga, oto Dodo mości się w gnieździe. Ho, ho, ho! Właśnie złożył pierwsze jajo.
Boy & Dodo w Dead as a Dodo. Zdj. Richard Termine.
Bone King w swojej jaskini. Zdj. Erato Tzavara.
Boy & Scavangers w podwodnym królestwie. Zdj. David Zadig.
Dodo w gnieździe. Zdj. Richard Termine
Beckett Briefs: From the Cradle to the Grave. Reżyseria: Ciarán O’Reilly; scenografia: Charlie Corcoran; kostiumy: Orla Long; oświetlenie: Michael Gottlieb; inżynieria dźwięku i muzyka: Ryan Rumery; inżynieria dźwięku: M. Florian Staab. Występują: F. Murray Abraham (Krapp), Roger Dominic Casey (Man), Kate Forbes (Woman 1) oraz Sarah Street (Woman 2 i Mouth). Premiera 26 stycznia, przedstawienia do 9 marca w Irish Repertory Theater, 132 W. 22nd St., Chelsea.
Bess Wohl, Liberation. Reżyseria: Whitney White, scenografia: David Zinn; kostiumy: Qween Jean; oświetlenie: Cha See; inżynieria dźwięku: Palmer Hefferan. Występują: Betsy Aidem (Margie), Audrey Corsa (Dora), Kayla Davion (Joanne), Susanne Flood (Lizzie), Kristolyn Lloyd (Celeste), Irene Sofia Lucio (Isidora), Charlie Thurston (Bill) oraz Adina Verson (Susan). Roundabout Theatre Company: premiera 20 lutego, przedstawienia do 30 marca, w Laura Pels Theater 111 W. 46 St., przy Times Square.
Sanaz Toossi, English. Reżyseria: Knud Adams; scenografia: Marsha Ginsberg; kostiumy: Enver Chakartash; oświetlenie: Reza Behjat; inżynieria dźwięku: Snan Refik Zafar. Występują: Tala Ashe (Elham), Ava Lalezarzadeh (Goli), Pooya Mohseni (RoyA), Marjan Neshat (Marjan) oraz Hadi Tabbal (Omid). The 2023 Pulitzer Prize for Drama. Współpraca The Atlantic Theater Company i Roundabout Theatre: Premiera 23 stycznia, przedstawienia do 2 marca w Todd Haimes Theatre, 227 W. 42nd St., przy Times Square.
Wakka Wakka, Dead as a Dodo - teatr lalki dla dzieci od siedmiu lat i dla wszystkich. Przedstawienie napisane i wyreżyserowane przez Gwendolyn Warnock i Kirjan Waage we współpracy z zespołem. Kukiełki: Kirjan Waage; projekcje: Erato Tzavara; oświetlenie: Daphne Agosin; inżynieria dźwięku i muzyka: Thor Gunnar Thorvaldson. Występują: Aleksandra Brass, Dorothy James, Andy Manjuck, Hanna Magrete Muir, Siguro Rosenberg, Peter Russo, Marie Skogvand-Stork, Anna Soland, Kirjan Waage, Olivia Zerphy, Lei Lei Zerphy. Przedstawienia 8 styczeń – 9 luty, w Baruch Performing Arts Center, w ramach festiwalu teatru eksperymentalnego Under the Radar. W maju bieżącego roku Wakka Wakka zaprezentuje Dodo w Gangneung w Płd. Korei na festiwalu UNIMA, we wrześniu we Francji na Międzynarodowym Festiwalu Teatru Kukiełkowego w Charleville-Mézières. www.wakkawakka.org
Och, chciałoby się to wszystko zobaczyć. Np F. Murray Abraham jako Krapp! I wiele więcej. Ale cieszę się, że Ty zobaczyłaś i mi to kiedyś szczegółowo opowiesz🙂