Even on the sweet Mediterranean coast, in “France Libre,” the two travelers were reminded of a very different reality of the raging war: catching a glimpse of German officers, “stiff as ramrods,” speeding in “two enormous gray Mercedes” through the streets of Hyères or noting battleships and submarines of the French Navy moored in the harbor of Toulon. That sight provoked one of the particularly bitter comments by Bobkowski.
Szkice piórkiem 11.9.1940 Idę do La Seyne. Po lewej stronie zalew morski. Na nim grzeją się w słońcu łodzie podwodne. Nie lubię łodzi podwodnych, mają w sobie coś z płaza. Smukłe, szare ciała, od których bije jakby chłód głębin, po których wiją się płochliwe, kąsające po nogach z determinacją tchórza. Wstrętna broń. La Seyne jest przedmieściem Toulonu; na ulicach ruch, szczególnie przed sklepami. W bistrach marynarze z czerwonym pomponem na czapce. Wszędzie ich pełno, widać, że nie wiedzą, co począć z czasem. Po co Francja marynuje te okręty? Nasi już dawno byliby gdzie indziej. Przecież oni tutaj poddali się na pewno korespondencyjnie, listownie albo telegraficznie. Ci marynarze nie mają chyba nerwów, serca i nawet rozumu. To są rzeczy, których nie jestem w stanie pojąć. To nie jest już nawet – kartezjańskie…
Z Francją ożeniłem się z wielkiej miłości młodego. I nagle tu, w Tulonie widzę, przeczuwam wszystko, domyślam się, domyślam się tej perfidnej korespondencji i flirtów, uprawianych między Clermont-Ferrand i Tulonem. Tu widzę Francję nagą, leżącą w Tulonie, jak dziwka. Czeka i uśmiecha się z rezygnacją, rozchyla nogi… Zdradza mnie. Pot cieknie mi po policzkach, szepcę jakieś słowa. Och – może to jednak nieprawda? Odwracam głowę. Leżą cicho popielate, smukłe. Tam dalej dwa krążowniki. Nie widziałem ich przedtem…
Wartime Notebooks September 11, 1940 I go to La Seyne. On the left there’s an inlet where submarines are basking in the sun. I don’t like submarines. They are somewhat amphibious. Their slender, gray bodies exude the chill of the depths, where they skittishly thread their way, nipping at your heels with the determination of cowards. A repulsive weapons. La Seyne is a suburb of Toulon. Crowds on the streets, especially in front of the shops. Sailors in the bistros with red pompoms on their caps. Lots of them everywhere; it’s clear they don’t know what to do with their time. Why is France marinating these ships? Ours would long ago have found another place. Here, the French must certainly have surrounded by correspondence, by letter or telegram. These sailors probably have no nerves, heart, or even reason. Things like this are beyond me. It’s no longer even – Cartesian….
I married France with a young man’s ardor. And suddenly here, in Toulon, I see everything, fear the worst, I’m distrustful. I distrust the perfidious correspondence and the flirtation between the German General Staff and Clermont-Ferrand, between Clermont-Ferrand and Toulon. Here I see France naked, on her back in Toulon, like a slut. She waits and smiles in resignation, spread her legs… She betrays me. Sweat pours down my cheeks, I whisper a few words. Ah – perhaps it’s not true after all? I turn my head. The ships are lying there quietly, ash gray, slender. Further off, two cruisers. I hadn’t notice them before…
Comentarios