Koko i powołanie
- Paweł Czołczyński Somerville
- 3 minutes ago
- 6 min read
Chęć bycia aktorem zaczęła się w szkole. Pani od polskiego wybierała mnie do występu na scenie przy każdej okazji. Schlebiało mi, że podobam się kolegom z klasy i nauczycielom. Musiałem być niezły, bo wszyscy mówili, że powinienem zostać aktorem. W domu ukrywałem przed ojcem myśl o karierze w teatrze, gdyż uważał, że nie jest to godziwy zawód dla porządnych ludzi. „Mój syn komediantem nie będzie”, mawiał. Matka także uważała, że zamiast tracić czas na popisy powinienem przykładać się do matematyki, z której miałem dwóję. Przyrzekłem poświęcić więcej czasu na naukę i poprawić stopnie.
Tak się jednak złożyło, że pani od polskiego wybrała mnie do udziału w uroczystej akademii z okazji rocznicy Rewolucji Październikowej. To było ważne wydarzenie w szkole, z masą zaproszonych gości i udziałem paru dygnitarzy partyjnych. Miałem nadzieję, że rodzice będą wreszcie dumni ze mnie, a matka być może zapomni o matematyce. Po akademii i licznych gratulacjach jakie otrzymałem, zadowolony z siebie, natknąłem się na matkę rozmawiającą z nauczycielką od łaciny. „Jeśli nie poprawi się z łaciny, nie dopuszczę go do matury”, zapowiedziała łacinniczka. „Mówiłam mu, że traci czas na głupoty zamiast się uczyć”, skwitowała mama.
Mimo braku zachęty czułem jednak aktorskie powołanie i na przekór wszystkim postanowiłem zdawać do szkoły aktorskiej po maturze. I tak się stało. Po ukończeniu szkoły średniej zdałem egzamin i zostałem przyjęty do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. Kiedy więc w 1966 roku matka zdecydowała wyemigrować do Izraela, byłem oszołomiony. Dobrze wiedziałem, jak trudno jej było po śmierci ojca prowadzić normalne życie. Wiedziałem także, że jedyną osobą, którą kochała była siostra mieszkająca w Izraelu. Kiedy dostała wiadomość, że siostra jest w szpitalu po zawale serca, uważała że to jej obowiązek pojechać do niej. Z kolei ja czułem, że moim obowiązkiem było być przy niej w tych okolicznościach. Zgodziłem się więc wyjechać pod warunkiem, że będę kontynuował teatralne studia. Nie miałem wątpliwości, że zostanę w Izraelu aktorem takim, jakim planowałem być w Polsce. Powiedziałem o mojej decyzji dziekanowi wydziału aktorstwa, profesor Hannie Małkowskiej. Zrozumiała moją sytuację i dodała otuchy, „Szkoda, że wyjeżdżasz, ale uważam, że postępujesz słusznie”. Po załatwieniu spraw związanych z wyjazdem, odjeżdżałem z dworca Łódź Fabryczna w nieznane.
Skończyłem kurs języka hebrajskiego i zapisałem się na wydział aktorski na uniwersytecie w Tel Awiwie. Rektorem uniwersytetu był profesor Bencion Kac, brat Juliusza Kaca-Suchego, ówczesnego delegata Polski do ONZ. Dzięki jego pomocy mogłem zdawać egzaminy na pierwszym roku po polsku. Zajęcia aktorskie pochłaniały większość dnia zostawiając mało czasu na życie towarzyskie. Do tego wszyscy koledzy z wydziału gdzieś pracowali i po zajęciach szybko śpieszyli do pracy. W sumie czułem się samotny i brak towarzystwa dawał mi się coraz bardziej we znaki. Ratowałem się czytaniem. Na szczęście były w Tel Awiwie dwie polskie księgarnie, gdzie mogłem wypożyczać książki.
Z czasem poznałem w uniwersyteckiej stołówce sympatyczną dziewczynę, która też mówiła po polsku. Galia tak jak ja kochała Prousta i pozytywnie odnosiła się do moich teatralnych ambicjo. Może jest moim pięknym Aniołem opiekuńczym, myślałem. Muszę się zmobilizować. Anioł czy nie, Bóg pomaga tym, co sobie pomagają. Pokonam wszystkie przeszkody, skończę studia, i zostanę aktorem. Zacząłem rozglądać się za jakąś płatną robotą.
Aktor z polskim akcentem w Tel Awiwie miał mocno ograniczone możliwości pracy w teatrze. Mimo tego, kiedy moja sąsiadka, Rosjanka, zasugerowała, żebym się zgłosił do nocnego klubu, który poszukuje aktora, oburzyłem się.
– Jestem aktorem, a nie wykidajłą.
– Każdy grosz i doświadczenie ci się przyda. Poza tym nikt nie musi wiedzieć, że występujesz w nocnym lokalu. Spotkaj się z właścicielem i powołaj na mnie. Karlos to mój dobry znajomy. Lubi aktorów.
Dziewczyna miała rację. Należy być praktycznym. O oznaczonej godzinie spotkałem Karlosa w klubie. Był to postawny facet z imponującym wąsem.
– Jak widzisz nie jest to miejsce na granie Szekspira, powiedział na powitanie.
Nie musiał tłumaczyć. Czerwone plusze i wątpliwej jakości erotyczne obrazy na ścianach nie pozostawiały wątpliwości, co do przeznaczenia lokalu.
– Przyjeżdża światowej sławy egzotyczna tancerka i zaprezentuje striptiz à la Cio Cio San, oznajmił.
– Cio Cio San, gejsza z opery Madame Butterfly? Nie przypominam sobie, żeby w operze Cio Cio San się rozbierała.
– W operze nie, tutaj tak.
– A jaka jest moja rola w tym spektaklu?, spytałem
– Będziesz czytał poetycki tekst, poinformował mnie.
– Mam czytać przed czy po striptizie?
– W trakcie występu. Co jest z wami aktorami? Czy to takie trudne do pojęcia? Czytasz tekst, muzyka gra, a Koko występuje.
Karlos podszedł do barku i wyciągnął spod lady parę pomarszczonych kartek.
– Przyszło pocztą, więc trochę pomięte, ale czytelne. Przyjdź w piątek koło 20-tej.
– Kiedy będzie próba z Koko?
– Tu nie Teatr Narodowy Habima, nie ma próby. Masz z tym problem?
– Nie, bez próby nawet lepiej, zapewniłem go.
Po uzgodnieniu wynagrodzenia wyszedłem zły na siebie, że wdałem się w taką chałturę. Pocieszałem się, że nie może być gorzej niż na moim pierwszym „zawodowym występie”. Po próbnym wysłuchaniu piosenki, reżyser zaangażował mnie od razu. Byłem tak uszczęśliwiony, że zapomniałem zapytać, w czym mam występować. Załatwiając sprawy związane z kontraktem spytałem sekretarkę, o czym jest spektakl. „Przyjeżdża Sopran i Tenor z opery w Bukareszcie, specjalnie zaangażowani do głównych ról”, wyjaśniła z nutą dumy w głosie. „Sopran ma dobry głos, a Tenor jest piękny jak marzenie, kobiety za nim szaleją.” „To bardzo ładnie, ale jaka jest treść spektaklu?” nalegałem. Sekretarka spojrzała na mnie z politowaniem, „Z takimi gwiazdami, na co komu treść?” powiedziała i wyraźnie urażona zakończyła rozmowę.
W piątek zjawiłem się w nocnym klubie. Karlos uściskał mnie jak starego znajomego.
– Mam nadzieje, że nie masz tremy, zażartował. Koko już jedzie z lotniska, powinna zaraz tu być.
– Przyjeżdża zza granicy?
– Tak, prosto z turnieju po Azji.
Po godzinie tancerka zjawiła się w całej krasie. Z wszystkich atrybutów typowych dla gejsz miała jeden: duży czerwony kwiat we włosach. Karlos przedstawił mnie. Po wymienieniu paru uprzejmości Koko poszła się przebrać.
– Jak ci się podoba? Czyż nie jest urocza?, spytał.
– Urocza jest, ale czy nie za pulchna jak na gejszę?
– Za pulchna? Czyś ty zwariował? Malezyjskie Siły Pokojowe ONZ stacjonujące na Synaju tu będą. Oni nie lubią chudych kobiet.
Lokal szybko zapełniał się Malezyjczykami. Usiadłem w kącie czekając na rozpoczęcie występu. Karlos w między czasie hojnie serwował alkohol. Zdrowo podpici goście zaczęli skandować: Koko, Koko, gdzie jest Koko? Chcemy Koko! Gdy światła przygasły, głośna muzyka z magnetofonu zapowiedziała ukazanie się tancerki w stroju gejszy. Zacząłem czytać mój „poetycki tekst”, ale muzyka zagłuszała mnie kompletnie. Może to i lepiej pomyślałem, przecież i tak, nikt tego nie słucha. Koko w takt muzyki przedstawiała kobietę, która po stracie kochanka traciła rozum i bieliznę. Podchmielone Malezyjskie Siły Pokojowe złączyły się w entuzjastyczne wołanie, Koko, we love you! Koko, we kiss you! Koko zrzuciła ostatni kawałek stroju i zasłaniając się wdzięcznie wachlarzem schroniła w głębi sali. Siły Pokojowe przystąpiły do szturmu na drzwi, za którymi zniknęła, a ja i Karlos dzielnie broniliśmy wstępu.
Kiedy lokal opustoszał, Koko, już po cywilnemu, dołączyła do nas przy barku. Pogratulowałem jej sukcesu. Karlos zaoferował drinki, aby uczcić udaną premierę. Rozmawiał z Koko po rumuńsku, bo okazało się, że egzotyczna artystka jest rodem z Rumuni.
– A skąd ty jesteś?, spytała mnie Koko.
– Z Polski, odpowiedziałem.
– Bardzo lubię Polskę. Pewnego dnia pojadę tam na występy.
Po dwóch tygodniach Malezyjskie Siły Pokojowe zostały wymienione na Irlandzkie, w związku z czym akcje Koko spadły. Gejsza jakoś nie przypadła im do gustu. Koko wyjechała. Karlos podziękował mi za współpracę i znowu byłem tylko studentem i bezrobotnym aktorem.

Michał Warszawski (Szwejk) i Paweł Czołczyński (Porucznik Lukasz) w sztuce Jaroslava Haška Przygody dobrego wojaka Szwejka, Tel Aviv 1973.
Scena z komedii muzycznej Kwiat Hawaii.
Legitymacja International Theater Institute.
Annabela (Lea) i Paweł Czołczyński (Hanan) w sztuce S. Ansky’ego Dybbuk, Tel Aviv 1975 r.
Zdjęcia z domowego archiwum autora.

Paweł Czołczyński Somerville urodził się i wychował w Łodzi, Polska. W 1966 r. wyjechał razem z matką do Izraela, gdzie ukończył Uniwersytet Tel Aviv i rozpoczął aktorską karierę. Od 1977 r. Nowy Jork jest jego domem. Zdobył doktorat na wydziale teatralnym w Graduate Center, CUNY. Przez wiele lat uczył w nowojorskich szkołach oraz w College of New Rochelle. Jest autorem dwóch sztuk oraz tomu wspomnień, Tel Aviv, the Show Must Go On (2017).








